Pokłon wszystkim Buddom i Bodhisattwom! Ponieważ medytacja w pełni oparta jest na słuchaniu i rozważaniu, dlatego przebywając na odosobnieniu ukażę […]
Oto słowa wybitnego Lamy Khencien Thrangu Rinpoczego – krótkie i proste, a jednak niezwykle wnikliwe trafiające w sedno problemu: Wielu […]
W naszej drogocennej Linii Praktyk naucza się, że ten kto medytuje i ten, kto mu to umożliwia, osiągają taki sam pożytek i razem osiągnął Przebudzenie. )…) Skoro więc sam nie mam okazji, by poświęcić się medytacji w odosobnieniu, to po prostu cieszę się, że inni mogą to robić i na ile mogę, wspieram ich. (…) ostatnio postanowiłem dodatkowo, że będę przeznaczać część swojej emerytury bezpośrednio na koszty odosobnień medytacyjnych (…) kilkoro przyjaciół postanowiło do mnie dołączyć. Tak powstał pomysł stworzenia „funduszu odosobnieniowego” i poinformowania o nim, aby ci, którzy mają podobne życzenie, także mieli szansę bezpośredniego wspierania praktykujących w Grabniku.
Wykład z Poznania. Listopad 2023 rok. Wideo dostępne na YouTube i Spotify
Wykład z Krakowa. Grudzień 2023 rok. Wideo dostępne na YouTube i Spotify
Pierwszy z wykładów przeprowadzonych w Krakowie, w październiku 2022 roku, mówi ogólnie miejscu wadżrajany w kontekście ogólnych nauk buddyjskich. Kolejne […]
„Siedem gałęzi duchowej praktyki” znanych jest też często po polsku pod nazwą „Siedmioczęściowa modlitwa”. Praktyka ta stanowi niezwykle szybką i […]
Cykl ośmiu wykładów przeprowadzonych w czasie weekendowego seminarium w Centrum Buddyjskim w Grabniku w dniach 14-15 stycznia 2023 roku.
Cykl video-wykładów o procesie umierania i bardo po śmierci
Tę niezwykle ważną w tradycji mahajany sutrę omówiłem podczas seminarium w Grabniku. Poniżej linki do wykładów na YouYube oraz na […]
Pierwsza konferencja tłumaczy w Grabniku miała miejsce w maju 2009 roku. Spotkaliśmy się wówczas w gronie tłumaczy i edytorów tekstów, którzy blisko współpracowali z Centrum w Grabniku. Niektórzy z nich mieli za sobą wieloletnią praktykę w tłumaczeniu tekstów buddyjskich, inni posiadali dodatkowo akademickie wykształcenie buddologiczne bądź filozoficzne. Bardzo dużo wniosła także obecność wyśmienitego wykładowcy polonistyki, który nie będąc buddystą, dał nam wiele cennych rad, patrząc niejako z boku na specyfikę polskiego żargonu buddyjskiego.
Drugie formalne spotkanie nastąpiła w czerwcu 2018 roku. Byliśmy już w nieco węższym gronie. Spotkaliśmy się, mając intencję przedyskutowania, co faktycznie przyjęło się po pierwszej konferencji, a co nie wytrzymało próby czasu. Chcieliśmy też omówić nowe problemy, które przez lata się pojawiły, a których nie rozwiązaliśmy w wyniku zwykłej bieżącej współpracy.
W obradach w 2018 uczestniczyli:
Wyniki dyskusji z 2009 roku spisane zostały przez Olgę Kowalczyk. Obrady z 2018 roku spisała Agnieszka. Najpierw dokonała skrótowego podsumowania wyników dyskusji, podobnie jak poprzednio Olga. Potem jednak stwierdziliśmy, że dyskusja sama w sobie, w tym uzasadnienie poszczególnych wniosków, jest na tyle interesujące, że warto także i to udostępnić zainteresowanym. Poniższy tekst nie jest stenogramem z konferencji, a tylko streszczeniem głównych punktów. Jako taki, jest subiektywnym wyborem wypowiedzi, które według Agnieszki wnosiły coś do dyskusji, oraz odnotowaniem niektórych ciekawostek czy anegdotek.
Skrócone wnioski i wytyczne, jakie przyjęliśmy w trakcie spotkania, zostały podsumowane w osobnym pliku.
Nie zawsze zachowana jest tu chronologia; jeśli kilka razy wracaliśmy do tego samego tematu, Agnieszka starała się grupować wszystkie wypowiedzi w jednym miejscu.
Chciałbym bardzo podziękować wszystkim uczestnikom konferencji, a szczególnie Oldze i Agnieszce, gdyż wysłchanie nagrań z wielogodzinnych obrad i sporządzenie uporządkowanego zapisu wymagało naprawdę wiele pracy.
1. PRZEJRZENIE USTALEŃ POPRZEDNIEJ KONFERENCJI;
czyli sprawdzenie, które z nich się przyjęły, a których nie polubiliśmy:
A. PISOWNIA DUŻĄ A MAŁĄ LITERĄ
ustalenia z 2009 roku
ustalenia z 2018 roku
Generalna zasada: Pamiętajmy, że mówimy tu przede wszystkim o tekstach liturgicznych, mających wyrażać szacunek. W tekstach liturgicznych nie boimy się dużych liter! A nawet gdyby to była książka dla ludzi z zewnątrz, to przecież np. publikacje kościelne stosują duże litery, by wyrazić podniosłość tego, o czym piszą, więc i my możemy sobie na to pozwolić.
– wszystkie obiekty Schronienia z dużych liter Budda, (także w liczbie mnogiej – Buddowie), Dharma, Sangha, Lama, Jidam, Dakini, Opiekun Dharmy. Także jako zestaw: Trzy Klejnoty, Trzy Korzenie. Ważna jest konsekwencja (skoro „Opiekunowie Dharmy” z dużej, to i „Strażnicy Dharmy„)
W pierwszych polskich tłumaczeniach stosowana była pisownia „buddowie” z małej litery, prawdopodobnie jako automatyczne przeniesienie na grunt buddyjski chrześcijańskiego rozróżnienia „Bóg – bogowie”, gdzie Bóg jest jedynym prawdziwym Absolutem, a bogowie to pogańska mitologia. Ale w buddyzmie Buddowie en masse nie są w niczym gorsi od pojedynczego Buddy.
– „sangha” z małej litery jako określenie ludzi praktykujących Dharmę, niekoniecznie urzeczywistnionych (np. sangha mnisia); „dharma” z małej litery, gdy jest używane jako synonim zjawiska (np. wszystkie dharmy samsary).
– wątpliwości co do pisania z dużej litery tytułu „lama” przed imieniem (ksiądz czy biskup pisze się z małej); padają różne uzasadnienia: 1. traktujemy to bardziej jako część imienia niż tytuł, 2. w przeciwieństwie do księdza Lama jest obiektem Schronienia, 3. traktujemy to jako tytuł grzecznościowy (patrz punkt następny) – tak czy siak zostajemy przy dotychczasowych ustaleniach („Lama”, gdy mowa o konkretnej osobie, samo lub w połączeniu z imieniem; „lama”, gdy mowa o funkcji)
– tytuł „Rinpocze” jako tytuł grzecznościowy (tak jak „Jego Świątobliwość” czy „Jego Eminencja”) piszemy zawsze z dużej litery. W dalszej części pojawi się też dyskusja, czy powinniśmy stosować watykańskie tytuły „Jego Świątobliwość” czy „Jego Eminencja” w odniesieniu do tybetańskich lamów.
– podobnie Bodhisattwa, Arhat, Pratjekabudda, Śrawaka – z dużej (bo nie są to zwyczajne czujące istoty)
– ustaliliśmy, że Jidam z dużej litery, to dlaczego „bóstwo medytacyjne” piszemy z małej? Po tybetańsku w ogóle nie ma czegoś takiego, jak „bóstwo medytacyjne”, jest to zwrot ukuty na Zachodzie, natomiast istnieje jidam gji lha, co decydujemy się tłumaczyć „Bóstwo-Jidam” (nie „Bóstwo Jidama”, bo to brzmi jakby Jidam miał własne bóstwo).
– stan Buddy, natura Buddy, potencjał Buddy czy Stan Buddy, Natura Buddy, Potencjał Buddy?
Adam zauważa, że potencjał to nie to samo co natura. Dyskusja: co to w ogóle jest „potencjał Buddy”? Okazuje się, że „natura Buddy” i „potencjał Buddy” są to wszystko nieudolne próby tłumaczenia słowa njingpo (esencja, kwintesencja) lub w sanskrycie garbha (zarodek).
Słowo „potencjał” wzięło się z tłumaczeń angielskojęzycznych, gdzie Tathagatagarbha jest tłumaczone jako „Buddha potential”.
Co to pisowni z małej czy z dużej litery, pojawiają się dwie frakcje: jedni uważają, że są to Wielkie Słowa, np. Sangje Njenpa Rinpocze wypowiada je w sposób podkreślający ich wagę, tak że wręcz słychać tę dużą literę na początku, i przez szacunek powinniśmy pisać wszystko z dużych liter; inni sądzą, że nie można popaść w przesadę i używać za dużo wielkich liter, bo to fatalnie wygląda w tekście.
Generalnie problem polega na tym, i poprzednio też tak było, że słuchając uzasadnienia zgadzamy się z nim w pełni, po czym gdy zaczynamy to stosować w naszych tekstach, to jednak nadmiar wielkich liter razi i wracamy do pisowni z małej.
Agnieszka i Basia uważają, że jeśli będzie taki natłok wielkich liter, to tekstu w końcu nie będzie się dało czytać. Trzeba się gdzieś zatrzymać!
Adam przypomina, że prof. Godlewski mówił poprzednio, że polski lubi duże litery i żeby się nie bać stosowania wielkich liter, szczególnie w tekstach liturgicznych. Czyli idziemy w takim kierunku: jeśli będzie to tekst sadhany czy inny liturgiczny, to nie boimy się dużych liter, co innego, gdy będzie to książka pop. Z drugiej strony tych książek pop nie robimy tak wiele, a nawet jeśli, to też są na ogół przeznaczone dla buddystów.
A więc zostajemy przy Stan Buddy, Natura Buddy, Potencjał Buddy. Ponadto wprowadzamy pisownię z dużej litery: Jesziepa, Damtsikpa.
No i Bóstwa Mandali, Bóstwa Abhiszeki też z wielkich, bo są przebudzone, wlewają w nas nektar Przebudzenia, który sprawia, że stajemy się tacy, jak one. Nie wiadomo, czy to się przyjmie, ale spróbujemy.
Ale abhiszeka jako rytuał już z małej.
Z kolei Mandala to całe zgromadzenie Bóstw, więc może też powinna być z dużej litery. Rinczen popiera ten pomysł, żeby odróżnić Mandalę Jidama od przeróżnych mandali psychoterapeutycznych, artystycznych wizji malarzy itp. Tak samo Mandala z piasku. Ale np. „na suficie świątyni były namalowane mandale, na ścianach wiszą tanki” – w znaczeniu „malowidła”, wtedy z małej.
– Kaje, Dharmakaja, Sambhogakaja i Nirmanakaja z dużej, to się przyjęło.
– Czysta Kraina – przyjęło się.
Zarzut Ewy, że w tłumaczeniach pojawia się zawsze „Czysta Kraina”, niezależnie czy w oryginale tybetańskim jest użyte słowo „czysta” czy tylko samo „kraina”. Ale to jest trochę inny temat, nie dotyczy pisowni z dużej czy małej litery. Poza tym nie zawsze tłumaczymy z tybetańskiego i jeśli w angielskim wszędzie jest Pure Land, to czy powinniśmy zostawiać tylko samo Land? Wniosek: nie boimy się słowa „Czysta” przy Krainie Buddy pod warunkiem, że będzie pisane z dużej litery.
– natomiast nie przyjęło nam się pisanie z małych dalajlama i karmapa jako określenie zawodu. Wolimy jednak przez szacunek pisać z dużych, np. „poprzedni Karmapowie„.
– Tulku jako część imienia własnego z dużej litery, a tulku ogólnie jako tytuł z małej. Khenpo, Umdze, Ciepyn tak samo: jeśli jest częścią imienia np. Khenpo Ysung, to z dużej, a jeśli funkcją („on uzyskał tytuł khenpo” czy „ona będzie ciepynem w czasie tej pudży”) to z małej.
– A „mahamudra„? Jeśli Mahamudra z dużej, to i Madhjamaka, Tantra, Sutrajana, Hinajana, Dzogcien itd. To nas przeraziło troszkę. Ale Jola optuje za wielką literą przynajmniej w sytuacjach, gdy jest to podniosła modlitwa. Adam podkreśla ponownie, że w świętych tekstach to nie razi, jeśli połowa jest z wielkich liter. Komentarz z sali: „Modlić się do czegoś, co jest z małej litery, to się po prostu nie opłaca!” A z drugiej strony, np. tomizm wywodzący się od św. Tomasza pisze się z małej.
W końcu idziemy na kompromis: jeśli to tekst liturgiczny i Mahamudra, Dzogcien itd. oznaczają ten najwyższy, ostateczny stan, to piszemy z dużych, tak jak np. w zwrotce 19 Modlitwy Mahamudry:
„Bycie wolnym od wytworów myślenia jest Mahamudrą.
Bycie wolnym od skrajności jest Madhjamaką.
Podobnie, zawieranie w sobie wszystkiego to Dzogcien… „
ale kiedy mówimy np. o „tradycji mahamudry”, „terminologii mahamudry” – to z małej.
– A co z „maha ati„, pyta Adam. Dlaczego mahamudra jest jednym słowem, a tu mamy dwa? Trudno połączyć, bo są dwa „a” w środku. Propozycja: pisać z myślnikiem „maha-ati”. Ewa sprowadza dyskusję na subtelności sanskrytu, na których większość z nas się nie zna, więc nie dochodzimy do żadnych wiążących wniosków.
Podsumowanie osoby spisującej: Czyli z tymi dużymi literami jest trochę jak z karmą – mamy ogólne wytyczne, ale w praktyce każdy musi sam decydować, co w konkretnej sytuacji jest dobre, a co złe 🙂
B. ODMIANA PRZEZ PRZYPADKI, LICZBA MNOGA
ustalenia z 2009 roku
ustalenia z 2018 roku
– „Rinpocze” zdecydowanie odmieniamy, ale jeśli w połączeniu z imieniem, to można odmieniać tylko jeden człon, np. „z Tengą Rinpocze”, ale „z Rinpoczem”.
Uzasadnienie odmiany: po pierwsze język polski tego oczekuje. Nowych obcych słów czasem się na początku nie odmienia, ale gdy tylko zostaną oswojone i wchłonięte przez język, to natychmiast zaczynają być odmieniane (kiedyś słyszało się coś w radio, dzisiaj każdy powie „w radiu”, „z radiem” itp.). Po drugie, brak odmiany może prowadzić do niejasności: „Poszliśmy tam z Rinpocze” = jednym czy kilkoma? Tak samo odmieniamy „lama”, „lamie”, „z lamą”.
Oczywiście są słowa, których się nie da odmieniać, jak tulku czy guru. Ale ogólnie tendencja języka polskiego jest taka, że jeśli tylko się da, to odmieniamy.
Adam przytacza jeszcze argument, że w sytuacji, gdy buddyzm w Polsce jest religią mniejszościową i może być przez niektórych traktowany jako sekta, to sposób pisowni czy odmiana takich terminów, jak Dalajlama, Rinpocze itd. jest świadectwem zasiedzenia, czyli czymś dla nas korzystnym.
Agnieszka przytacza inny przykład: do niedawna nikomu nie przyszłoby do głowy odmieniać taki termin, jak „sziedra”. Ale ponieważ od sześciu lat trwają studia w Grabniku, słowo to stało się „nasze” i w naturalny sposób wszyscy mówią teraz: „jadę na sziedrę”, ” studiowaliśmy to na sziedrze” itp.
Adam dopowiada, że powinniśmy się czuć właścicielami tych wyrażeń, których używamy na co dzień, czyli my decydujemy o ich odmianie, możemy je zgłaszać do komisji języka polskiego i w ten sposób „narzucamy swoją narrację społeczeństwu”.
Rinczen przytacza przykład odpowiedzi ambasady indyjskiej na nasze pismo z prośbą o przysłanie reprezentanta na ceremonię pogrzebową Tengi Rinpoczego. Rinczena zaniepokoiło, czy nie jest oznaką lekceważenia, że odpowiedź zawierała przekopiowane całe zwroty z naszego pisma, tak jakby komuś nie chciało się wysilać i napisać coś od siebie. Wtedy Adam wytłumaczył, że jest wręcz przeciwnie: jeśli urząd w odpowiedzi stosuje użytą przez ciebie terminologię, to znaczy, że akceptuje cię jako poważną instytucję i uznaje twoje prawo do posługiwania się własnym specyficznym słownictwem.
– odmiana dwuczłonowych imion była poruszona przed chwilą, to zostaje bez zmian, czyli można odmieniać tylko jeden człon (Dżyngis Chana zamiast Dżyngisa Chana)
– kolejne punkty także się przyjęły, szczególnie odmiana słowa „mynlam„.
– Rinczen dodaje uzasadnienie, dlaczego preferuje termin „klesia„, zamiast „emocjonalne splamienia”, które sugerują, że w takich emocjach, jak miłość, jest coś negatywnego. Jola uzupełnia, że to nie tylko problem naszego tłumaczenia, ale generalnie podejścia filozofii zachodniej, która twierdzi, że buddyzm wymaga odrzucenia emocji, jest nieczułym, drętwym zatopieniem się w nicości. Począwszy od Hegla ten nurt XIX-wiecznej filozofii pokutuje do dziś.
Ewa odczytuje definicje słów „emocja” i „uczucie”, z których wynika, że „uczucie jest interpretacją emocji”, czyli emocje są bardziej chwilowe i zmienne, a uczucia, jak miłość, bardziej trwałe. Czyli chcemy się pozbyć przeszkadzających emocji, ale nie pozytywnych uczuć. Tak czy siak, najbezpieczniej jest stosować termin klesia.
– kolejne punkty są OK, zatrzymujemy się tylko przy odmianie Mara – marowie, której nikt z wyjątkiem Adama nie stosuje. Obiecujemy sobie, że będziemy stosować.
C. SPOLSZCZONA PISOWNIA SŁÓW I IMION TYBETAŃSKICH
ustalenia z 2009 roku
Uwaga generalna: trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że w języku polskim występuje tendencja do utwardzania, gdyż zmiękczenia brzmią dla nas infantylnie, i może ona „brać górę”.
ustalenia z 2018 roku
– Budda (nie Buddha!), ale Dharma, Sangha. Taka pisownia się przyjęła, co więcej słowa te trafiły już do Słownika języka polskiego, z czego należy się cieszyć.
– Adam pyta, jak to w końcu jest: „Gjatso” czy „Gjamtso„. Bo z jednej strony spotykamy się z pisownią Dalajlama Tenzin Gjatso, a z drugiej – Khenpo Tsultrim Gjamtso. Rinczen wyjaśnia, że wymowa zależy od dialektu, np. w Khamie bardzo słychać te unosowienia, inne przykłady to „gendyn” czy „khandro”, gdzie też tak naprawdę jest napisane „ka dro” i „ge dyn”. Np. Tenga Rinpocze wyraźnie wymawiał „Demciok”, podczas gdy Njenpa Rinpocze powie „De ciok”. [a my piszemy Demczok, to przy okazji zahacza o kolejny punkt: zmiękczenia]. Rinczen mówi, że ostatnio pisze Gjatso, a Agnieszka deklaruje, że „jest z Khamu” i będzie pisać Gjamtso.
– co do zmiękczeń: Rinczen zauważa, że przede wszystkim trzeba rozróżnić słowa sanskryckie i tybetańskie. Jeśli chodzi o sanskryt, to musimy się zdecydować, czy stosujemy międzynarodową transkrypcję naukową, ale wtedy konsekwentnie ze wszystkimi znakami diakrytycznymi, czy uproszczony zapis fonetyczny.
Generalnie wszyscy są przeciwko zapisowi naukowemu. Komentarz Joli: w języku polskim to wygląda jak błędy ortograficzne. Po spotkaniu Adam znajduje nawet adekwatny cytat z Dzongsara Khjentse Rinpoczego: „Usually, when Sanskrit appears in Roman characters instead of the Devanāgarī script, diacritics are used to help the reader pronounce words correctly. These days, as the study of Sanskrit is relatively rare, fewer and fewer of us are able to read diacritics and, for some, the mere sight of all those squiggles and dots add yet another level of confusion. Diacritics have therefore not been applied to the Sanskrit terms that appear in the main body of the text or to the names of deities and bodhisattvas, etc.”
A zatem, kierowani współczuciem dla czytelnika, decydujemy się na uproszczony zapis fonetyczny.
Podobnie z Wylie’m dla języka tybetańskiego. Chociaż tutaj podnoszą się głosy, że zapis Wylie jest bardzo pożyteczny ze względu na brak jednolitej terminologii wspólnej wszystkim tłumaczom. Czyli warto uwzględniać zapis w Wylie’m dla pokazania, co autor miał na myśli, ale rezerwujemy go dla przypisów, natomiast w głównym tekście lepiej podawać zapis fonetyczny.
Teraz koncentrujemy się na imionach Siantidewa i Atisia. Istnieją różne pisownie: Śantidewa, Szantidewa, Siantidewa, nawet Sziantidewa.
„Śantidewa” nikomu się nie podoba. Argument za „Siantidewa” – jest zgodne z duchem języka polskiego (istnieje np. słowo „siano”). Argument przeciw: czytelnicy, jeśli wiedzą, że wyraz jest obcego pochodzenia, mogą czytać „s-i”, co będzie brzmieć „Sjantidewa”. (Tu Rinczen przytacza anegdotkę, o tym, jak w czasie wizyty Dalajlamy w Polsce pewien polski aktor, przeczytał Kurpu zamiast Tsurphu, bo miał przed sobą zapis stosowany przez niektórych buddologów polskich – Curpu).
Stąd wzięła się kiedyś propozycja zapisu „Sziantidewa”. Przynajmniej wiadomo, że wtedy każdy przeczyta w miarę poprawnie. I ładnie wygląda. Tak samo piszemy „jeszie” czy „sziedra”.
Sprawdzamy „Sziwa” – w Słowniku języka polskiego są 3 rodzaje pisowni: Sziwa, Siwa, Śiwa. Wszyscy coraz bardziej się przychylają do zapisu Sziantidewa.
Jola nieopatrznie zadaje pytanie o „Atisię”. Atisia występuje tylko w zapisie przez „si” lub „ś”. Adam słusznie zauważa, że powinniśmy się trzymać jednej reguły i nie robić bałaganu. Czyli trzeba by jednak pisać Siantidewa.
Dyskusja, czy ludzie będą to właściwie wymawiać. W końcu stwierdzamy, że przecież każdy napotyka książki autorów obcojęzycznych i po prostu musi się nauczyć, jak czytać dane nazwisko.
Ale zostawiamy zapis szi w słowach tybetańskich, jak „jeszie” czy „sziedra”.
To jak już jesteśmy przy Siantidewie, to próbujemy uzgodnić polskie tłumaczenie Bodhisattwaczarjawatary: „Przewodnik po ścieżce Bodhisattwy” czy „na ścieżce…” Prof. Godlewski wypowiedział się na ten temat następująco: „jeśli to ma być przewodnik pomagający poruszać w obrębie samej ścieżki, to „po”; ale jeśli to przewodnik dla tych, którzy są na ścieżce, ale rzucający światło również na sprawy znajdujące się poza nią – to „na””.
Rinczen: w ogóle to nie jest żaden przewodnik ani na ścieżce, ani po ścieżce. Dosłownie to znaczy „Wkroczenie w postępowanie Bodhisattwy”. Agnieszka: tak, próbowaliśmy to kiedyś zastosować, ale ten „przewodnik” już tak się przyjął w środowisku buddyjskim, że trudno z tym walczyć. Inne głosy: „przewodnik” brzmi fajnie. Adam: bo to jest typowy tytuł od marketingowców.
Gdybyśmy zostawali przy dotychczasowym tłumaczeniu, to zdecydowanie „Przewodnik po…” bo ukazuje ścieżkę Bodhisattwy, uczy, jak nią podążać, i nie zajmuje się tym, co poza nią.
Ewa jednak upiera się, że powinien być prawdziwy tytuł. Adam popiera: co z tego, że się przyjęło. Tak samo przyjęła się „Tybetańska księga umarłych” czy „Słowa mistrza Samantabhadry”, gdzie lamowie tybetańscy, znający angielski, z tronu piętnują to tłumaczenie.
Ewa proponuje, by wstrzymać się do chwili, gdy zaczniemy studiować tekst i na początku będzie omówienie tytułu; wtedy możemy go na nowo przetłumaczyć i dać mu kolejne kilkadziesiąt lat, żeby się przyjął. Agnieszka protestuje, bo musi wcześniej umieścić informację na stronie, że będziemy studiować tekst pod tytułem…(?)
Następuje zatem ożywiona dyskusja, czy ma być wkroczenie na ścieżkę, kroczenie po ścieżce itp. Rinczen: ale tam nie ma słowa „ścieżka”, jest „wkroczenie w postępowanie”. Ale czy można „wkroczyć w postępowanie”? To brzmi źle. Można się „wdrożyć w postępowanie”, co już jest zupełnie fatalne.
Wg Słownika języka polskiego: wkroczyć – wkraczać: 1. «wejść wolno, uroczyście»; 2. «o wojsku: wejść w granice jakiegoś kraju, rejonu»; 3. «rozpocząć działanie zmierzające do przywrócenia naruszonego porządku»; 4. «zacząć znajdować się w jakimś stanie, w jakiejś sytuacji, w jakimś miejscu»; 5. «zacząć mówić, pisać o czymś».
Czyli wkroczenie jest OK, natomiast „wkroczenie w postępowanie” występuje tylko w kontekście prawniczym. Alternatywne tłumaczenie dla ciepa mogłoby być „praktyka”.
Czyli na razie przyjmujemy wersję „Wkroczenie w praktykę Bodhisattwy” i zobaczymy, co się urodzi na sziedrze.
Adam: a czemu tego nie zostawić w sanskrycie? Jeśli coś ma taki tytuł, że cały wykład poświęcasz na jego wyjaśnienie, to znaczy, że każde słowo ma tu głębokie znaczenie. To może lepiej zostawić w oryginale.
Agnieszka: ale to jest straszne do przeczytania i zapamiętania, jeśli ktoś pierwszy raz coś takiego zobaczy, to się zniechęci. Może da się to pociąć na mniejsze części. Brak poparcia, wszyscy uważają, że nie ma problemu z takim długim obcym wyrazem.
Konkluzja: zostawiamy tytuł w oryginale Bodhisattwaczarjawatara i jako podtytuł umieszczamy nowe, prawdziwsze tłumaczenie „Wkroczenie w praktykę Bodhisattwy”.
– Dodatkowo pojawiło się pytanie, jak powiedzieć prawidłowo: „nic nie jest takie, jakie się wydaje” czy „nic nie jest takie, jakim się wydaje”. Obie formy są poprawne. Czasownik „być” domaga się mianownika (był miły), podobnie „wydawać się”, choć tu poprawne jest też – rzadsze – połączenie z narzędnikiem (wydawał się miłym). Niepoprawne wobec tego będzie (często spotykane w tekstach buddyjskich) „nic nie jest takim, jakim się wydaje”. Czyli zmieniamy we wcześniejszym tłumaczeniu poświęcenia zasługi: „Bohaterski Mandziuśri, który widzisz wszystko takim, jakim jest” na „Bohaterski Mandziuśri, który widzisz wszystko tak, jak jest”.
– pozostałe punkty stosujemy, oprócz odmiany imienia Trinle. Chociaż Trinlej to kalka z angielskiego i po tybetańsku powinno się wymawiać Trinle, to jednak większość z nas siłą rozpędu stosuje Trinlej – Trinlejowi itd. Adam zauważa, że można np. mówić „Lamie Trinle” jeśli Trinlemu brzmi nam niezręcznie. W końcu uznajemy, że skoro tę niepoprawną wersję stosujemy tylko w odniesieniu do naszego Lamy Marcina, to nie ma problemu. Wobec Tybetańczyków postaramy się używać Trinle – Trinlemu itd.
D. TERMINY
ustalenia z 2009 roku
Uwaga ogólna:
Przymiotnika używa się po rzeczowniku, by określić jego istotny atrybut, brak tego przymiotnika powoduje zmianę znaczenia rzeczownika (np. zupa pomidorowa, nie: pomidorowa zupa, analogicznie zatem: świadomość zaciemniona, nie: zaciemniona świadomość itp.).
trzy rodzaje zaciemnień, przesłaniających, zakrywających naturę umysłu (sanskr. awarana, tyb. dribpa):
pięć zaciemnień emocjonalnych (zamiennie z: pięć kleś) (też: pięć trucizn umysłu):
1-6 – zbiory świadomości: pięć świadomości zmysłów (wzrokowa, słuchowa, węchowa, smakowa, dotykowa) oraz świadomość mentalna
7 – świadomość zaciemniona (sankr. klesia-manas, tyb. njinmongpej ji), czyli zwyczajny umysł w stanie pomieszania, podlegający klesiom
8 – świadomość bazowa (sankr. alaja, tyb. kynszi) (ew. świadomość podstawowa, nie: świadomość alaja/magazynująca)
nieuzgodnione do końca:
pięć wolności i dziesięć (sprzyjających) warunków – ciało ma wolności i warunki (nie: jest nimi obdarzone), przy czym pięć sprzyjających warunków „zewnętrznych” należy formułować: narodzenie się w świecie, w którym pojawił się Budda, narodzenie się w świecie, w którym jest dostępna Dharma itd.
oznaki doskonałości Buddy:główne (większe) (32) i poboczne (mniejsze) (80) (nie: drugorzędne)
dwanaście ogniw współzależnego powstawania:
Sześć paramit:
modlitwy dobrych życzeń (tyb. mynlam (nie: modlitwy aspiracji) modlitwy o pomyślność (tyb. taszi)
ustalenia z 2018 roku
– ożywiona dyskusja dotycząca słowa „pustość”. Rinczen mówi, że sam go nie stosuje, ale będzie, jeśli go do tego przekonamy. Ewa zauważa, że w wykładach Rinczena pojawiają się przecież oba terminy zamiennie, w zależności od kontekstu. Pozostali uważają, że to bardzo dobry zamiennik dla „pustki”, ale jednak potrzebuje dookreślenia „pustość czego”. Czyli ktoś urzeczywistnia „pustkę” lub „pustość wszystkich zjawisk”. Adam uzasadnia też, że końcówka -ość sugeruje od razu, że jest to cecha i wtedy nie ma niebezpieczeństwa, że zrobimy z pustki jakąś rzecz.
– dwoistość, ładny synonim dualizmu, ale mało się przyjął, a szkoda. Trzeba tylko uważać, żeby przy zamiennym stosowaniu wprowadzić na początku oba słowa po przecinku jako synonimy, żeby potem czytelnik nie głowił się, dlaczego raz jest użyty taki termin, a za chwilę inny, i czy ma to jakieś głębsze znaczenie.
– abhiszeka przyjęło się bardzo
– „samsaryczne dharmy” się nie przyjęły i trzeba na to zwrócić uwagę, bo „światowy” ma inne znaczenie w języku polskim niż nam się wydaje. Propozycja: zmienić na „doczesne dharmy” lub stosować zamiennie z samsarycznymi.
– Budda Matka, Buddy Matki, Bodhisattwinie – nie przyjęło się absolutnie. Chodziło o to, żeby uniknąć seksizmu, bo gdy mówimy, że pojawiają się Buddowie i ich partnerki, to tak jakby one były tylko dodatkiem do męskich Buddów. Ale jeśli np. użyjemy zwrotu „męscy i żeńscy Buddowie” to jest OK.
Tak samo mamy problem z gjalse, gdzie se może znaczyć zarówno synów, jak i córki, a w naszych tłumaczeniach byli zawsze „synowie Zwycięzców”. Ponieważ „synowie i córki Zwycięzców i Zwyciężczyń” byłoby może drobną przesadą, dlatego ostatnio zdecydowaliśmy się tłumaczyć gjalse po prostu jako „Bodhisattwowie”.
Samo „Budda Matka” brzmi fatalnie, ale podoba nam się Ojciec-Matka dla Jab-Jum.
Propozycja, żeby używać tego także przy opisie abhiszeki, zamiast tych męskich i żeńskich Buddów, czyli: „Przybywają Zwycięzcy Ojcowie i Matki. Ojcowie rzucają kwiaty, a Matki wlewają w nas nektar”.
– naldziorpa – nie przyjęło się, nie wiadomo, co to, w praktyce i tak stosujemy „jogin, jogini”. Wprawdzie zdarza się, że ćwiczący jogę zwracają się do siebie per „joginie” i może to być mylące, ale mimo wszystko chyba zostaniemy przy tym terminie, chociaż dyskusja trochę się rozmyła i nie pojawił się wniosek końcowy.
– wadżra-mistrz, wadżra-samadhi itp. przyjęło się i funkcjonuje. Adam podaje doskonały przykład ze słowem „super”, które może funkcjonować jako rzeczownik i nieodmienny przymiotnik, czyli tak jak ta nasza „wadżra-”.
Fragment dyskusji w przerwie na kawę: wadżra czy dordże? Brak pełnego nagrania, ale chyba chodzi o to, że wadżra często rozumiana jest jako berło, ewentualnie diamentowe berło i zatracony jest element niezniszczalności. No ale jak powiedzieć: Dordże-Mistrz zamiast Wadżra-Mistrz? Jakoś nam nie pasuje.
– buddyzm palijski? Rinczen wyjaśnia, że w takim tekście jak np. „Komentarz do modlitwy mahamudry”, gdzie mowa jest o niższej ścieżce w kontekście mahajany, to nie uciekniemy od terminu „hinajana”. „Buddyzm palijski” stosujemy wtedy, kiedy są jakieś przemówienia publiczne, np. Dalajlamy, i chodzi o poprawność polityczną.
Ale np. Jola mówi, że kiedy w swojej pracy zacytowała fragment z Gampopy, recenzent zwrócił jej uwagę, by nie używała terminu „hinajana”, bo to obraża buddyzm południowy czy inaczej buddyzm pierwotny. Rinczen argumentuje, że cytując dzieło Gampopy nie możemy sobie dowolnie zmieniać tego, co autor napisał, a w tym wypadku termin hinajana odnosi się do motywacji tylko własnego wyzwolenia. I może dobrym pomysłem byłoby w tym wypadku zrobić przypis.
Wniosek: niektóre terminy trzeba wyjaśniać, bo mimo że buddyzm jest już jakoś u nas ugruntowany, to jednak nadal jest wiele nieporozumień i dziwnych interpretacji.
– dzierżyciel linii – przyjęło się, chociaż Adamowi nadal się to słowo nie podoba, proponuje „dziedzic” lub „spadkobierca”. Kontrargument: „dziedzic” to ktoś, kto coś otrzymał i teraz posiada, czyli może spocząć na laurach i nic nie robić albo przepić majątek, a słowo „dzierżyciel” jest odbierane jako bardziej aktywne np. ktoś dzierży władzę, czyli musi wykonywać jakiś wysiłek. Próbujemy znaleźć coś w słowniku, ale wszystkie są objaśniane jako terminy prawnicze.
To słowo odnosi się do funkcji, ktoś jest dzierżycielem Dharmy itp., natomiast najważniejsza osoba to „głowa Linii” czy „głowa szkoły”. I na razie przy tym zostajemy.
– Rdzenny Lama – przyjęło się bezdyskusyjnie
– pouczenia, nauki, wskazówki, wyjaśnienia, instrukcje – nie przyjęło się unikanie słowa „instrukcje” i choć niektórym z nas kojarzy się ono zbyt technicznie z instrukcją obsługi jakiegoś urządzenia, w praktyce często stosujemy je jako zamiennik dla pozostałych terminów. Rinczenowi natomiast nie podobają się „pouczenia”, bo brzmią protekcjonalnie.
– teraz następuje długa dyskusja nad terminem „zjawiska mentalne”. Adam zauważa, że nie wiedzieć czemu unikamy świetnego słowa „psychiczny”. Psychiczny w opozycji do fizyczny. „Zjawiska mentalne” to kalka językowa z angielskiego.
Słownikowo: psychika to „całokształt cech i procesów wewnętrznych człowieka, związanych z emocjami, intelektem, predyspozycjami i doświadczeniem życiowym”.
Ewa twierdzi, że oba terminy są nieadekwatne i proponuje, żeby nie uciekać tu od słowa „umysł”, w którym to wszystko się rozgrywa, czyli np. „zjawiska w umyśle”, „przejawy umysłu”, „zjawiska umysłowe”. Pojawia się problem tekstów pisanych, w których zrobi się za dużo „umysłu”, więc może jednak traktować wszystkie wymienione opcje jako synonimy?
Czyli ostatecznie godzimy się na „zjawiska umysłowe” z możliwością użycia zamienników – „zjawiska mentalne” bądź „zjawiska psychiczne” – dla uniknięcia powtórzeń.
– stan pomieszania, pomieszanie – wyrugowaliśmy ze słownika. „Pomieszać to sobie można herbatę” cytuje Jola panią Beatę Szymańską; teraz mówimy „ułuda”, „umysł będący w ułudzie”.
– zaciemnienia usuwalne czy przydane? chwilowe, przejściowe? ulotne, przygodne? W końcu decydujemy się stosować zamiennie „usuwalne” lub „przydane”.
– przy okazji: dobrze przyjął się zwrot „od czasu bez początku” lub „od zawsze”, zamiast „od niemającego początku czasu”
– rodzaje zaciemnień – stosujemy. Zamiast „zaciemnienia emocjonalne” wolimy „klesia”, ale można zamiennie, jeśli było wcześniej objaśnione, o co nam chodzi.
– „zaciemnienia grube i subtelne” – zostają, ale w odniesieniu do myśli „grube” budzi opór; pojawia się propozycja „myśli proste i subtelne” (inne propozycje: ciężkie, powszednie, pospolite). „Zaciemnienia grube” zostają. Słowo „zaciemnienia” można też przełożyć jako „zasłony”, tybetańskim to jest ten sam wyraz, który oznacza fizyczną zasłonę, i wtedy „gruby” bardzo dobrze pasuje („na oknach są grube zasłony”).
Zamiennie w tekstach tybetańskich pojawia się też słowo „splamienia”, ale w innym kontekście, gdzie nie stosuje się tego podziału na „grube i subtelne”.
– nazwy pięciu zaciemnień emocjonalnych (pięciu kleś):
1) pragnienie (tyb. dyciak) (nie: pożądanie) – zostaje. Jedynym niewygodnym aspektem terminu „pragnienie” jest to, że ma ono również wydźwięk pozytywny (np. można pragnąć szczęścia dla istot), dlatego trzeba wyjaśniać, że nie chodzi o to, żeby w ogóle niczego nie pragnąć. Natomiast „pożądanie” kojarzy się za bardzo seksualnie, a „żądza” jest zbyt silnym, gwałtownym uczuciem
złość (tyb. sziedang) (nie: gniew), – zostaje. Uzasadnialiśmy poprzednio, że złość ma więcej odcieni, jest szerszym pojęciem niż gniew
3) poprzednio chcieliśmy „otępienie” (tyb. timuk) zamiast głupota – teraz się z tym nie zgadzamy, wracamy do terminu „głupota”.
„Otępienie” słownikowo jest synonimem demencji, zaś timuk to stan nieogarniania tego, co się w danej chwili wydarza oraz rzeczywistości jako takiej. Jako uczucie oznacza obojętność wobec sytuacji: nie ma ani pragnienia ani niechęci. Propozycja: tępota = apatia, bierność (słownik PWN).
Basia znajduje definicję głupoty: „niedostatek rozumu przejawiający się brakiem bystrości, nieumiejętnością rozpoznawania istoty rzeczy, związków przyczynowo-skutkowych, przewidywania i kojarzenia”. Czyli decydujemy się na dwa terminy zamiennie: głupota i tępota, z naciskiem na „głupotę”.
4) pycha (tyb. ngagjal) (nie: duma) – nie przyjęło się, chociaż bardzo dobrze pasuje; duma nie musi być negatywna, może być poczuciem własnej godności albo np. ktoś coś dobrze zrobił i jest z tego dumny, dlatego proponujemy zarezerwować „dumę” na określenie „duma Jidama”, a pycha używać jako klesia (np. w katolicyzmie jest „pycha” jako jeden z siedmiu grzechów głównych)
5) zawiść (tyb. tradok) (nie: zazdrość) – chyba zostaje, nikt nie miał żadnych uwag, albo przegapiliśmy
– rigpa jako pierwotna świadomość – nie! Na marginesie: „pierwotny” niektórym kojarzy się z „prymitywny” (człowiek pierwotny), ale tak nie jest. Pierwotny to coś sięgającego rdzenia, jądra, esencji, punktu wyjściowego.
Ale Ewa słusznie zauważa, że w terminach rigpa (tyb.) czy widja (sanskr.) nie ma w ogóle słowa „pierwotny”. W przypadku jeszie możemy mówić o mądrości pierwotnej, gdyż je oznacza właśnie pierwotny, oryginalny, fundamentalny, podstawowy itp. Tutaj tego nie ma i ostatnio tłumaczyliśmy rigpa jako „czyste bycie świadomym”.
Problem, który przewija się przez całe spotkanie: terminy mogą mieć różne znaczenia w zależności od tradycji. W abhidharmie rigpa jest jednym z synonimów nieczystego stanu umysłu, w mahamudrze i dzogcien – czystym aspektem umysłu.
Są takie trzy pojęcia: lo, rig i szie. W abhidharmie lo to pojmowanie, rozumienie, rig – samo bycie świadomym czegoś, szie – wiedza, kojarzenie. W mahamudrze: rig – czyste bycie świadomym, lo – intelekt, intelektualizowanie, szie = namszie, nieczyste aspekty świadomości.
Nie chcemy tłumaczyć rigpy o prostu jako „świadomość”, żeby odróżnić ją od namszie, czyli nieczystych świadomości. Niektórzy, jak Edward Henning, który wnikliwie badał ten termin, twierdzą, że rig = knowledge, czyli wiedza nabyta. Jola czyta podobną definicję w słowniku Tony’ego Duffa, że jest to rozumowanie, bycie zgodnym z logiką. Czyli może po prostu „wiedza”?
Tu od razu nasuwa się pytanie o tłumaczenie marigpa (sanskr. awidja) – nieświadomość, niewiedza. Wyrzuciliśmy poprzednio termin „niewiedza”, bo teoretycznie można wiedzieć, jaka jest rzeczywistość, ale tak naprawdę sobie tego nie uświadamiać. Wycofujemy się z tego.
Konkluzja: rigpa i marigpa będziemy tłumaczyć „wiedza” i „niewiedza”. Ewa dodaje żartobliwie, że w takim razie rigma (tantryczna partnerka) to będzie „wiedźma”.
– umysł będący poza przeszkodami, nie znający przeszkód (w żargonie: niezaprzeszkodzony) – strasznie długie. Adam proponuje: niepowstrzymany – zgadzamy się entuzjastycznie
– proces budowania i proces spełniania (kjerim i dzogrim) – to pierwsze już się zmieniło i teraz mamy „proces stwarzania”; „proces spełniania”. Na marginesie: wg Njenpy Rinpoczego do tantrajany nie stosuje się terminu gom – medytować, tylko dziong – ćwiczyć się.
– wyobrażać sobie Bóstwo, medytować na Bóstwo, skupiać się na Bóstwie – są OK, tylko zgodnie z wcześniejszym ustaleniem „Bóstwo” z dużej litery
Basia pyta o zwrot „medytacja na”. Poprzednio ustaliliśmy, że pozwalamy sobie czasem na dostosowanie do naszych potrzeb niektórych słów, przypisując im znaczenie nie występujące w słowniku. Przyjęliśmy w ten sposób zwrot „iść na odosobnienie”, nadając odosobnieniu nowe znaczenie, nie jako przebywanie w samotności, lecz jako pewien cykl nauk i praktyk, czyli idziemy na odosobnienie, tak jak się idzie na studia. I to samo ze słowem medytacja, którą słowniki definiują tylko w kontekście tradycji chrześcijańskiej, a my dostosowaliśmy to do naszych potrzeb i używamy „medytacja na Jidama”, „medytacja na współczucie” itd.
– czujące istoty – zostaje
– następne punkty – przyjęły się (chwila dyskusji, dlaczego nie „zręczne metody”, ale w tybetańskim tab nie ma nic o zręczności, po prostu są „metody”)
– namszie jako świadomości, aspekty świadomości, przez chwilę dyskusja czy nie powinno być „rodzaje świadomości” zamiast aspektów, ale jeśli mówimy o ośmiu świadomościach, to one nie są czymś odrębnym. Jola argumentuje, że gdy na przykład mówimy o alaji w znaczeniu alaja widżniana, czyli ta bazowa świadomość, to na nią składają się wszystkie inne świadomości, więc jeśli je wyczyścimy, to alaja znika, bo nie jest czymś innym niż te świadomości cząstkowe. To jest oczywiście nasz pogląd, bo na przykład w Gelukpie w ogóle nie ma pojęcia alaji i wszystko rozgrywa się w szóstej świadomości – to tak na marginesie.
– „pradżnia” ewentualnie może być „najwyższe zrozumienie”, ale też coraz bardziej skłaniamy się do pozostawienia terminu sanskryckiego, który zostaje objaśniony na początku tekstu, w chwili pierwszego użycia. Definicja pradżni: „zdolność rozróżniania [prawdy od fałszu]”
Co ciekawe, używamy tu sanskrytu, natomiast mówiąc o mądrości pierwotnej, wolimy termin tybetański jeszie. Dżniana nie przyjęła się w ogóle. Jola zauważa, że dżniana może być też używana w innym znaczeniu, a jeszie to zawsze jest jeszie.
– osiem świadomości (sanskr. widżniana, tyb. namszie):
sześć świadomości zmysłów (wzrokowa, słuchowa, węchowa, smakowa, dotykowa, psychiczna, nie: mentalna)
siódma świadomość (umysł w stanie ułudy, podlegający klesiom)– były różne podejścia, poprzednio ustaliliśmy „zaciemniona”, w czasie studiów zdecydowaliśmy się nie tłumaczyć i pozostawić sanskrycki termin manas. W wyniku dyskusji pojawia się też propozycja tłumaczenia „procesy psychiczne”
ósma świadomość bazowa (sankr. alaja, tyb. kynszi) – nie przyjęło się, zwykle używaliśmy „świadomość będąca podstawą” lub „wszechpodstawa”. Tu też skłaniamy się do pozostawienia oryginalnej nazwy alaja.
Manas to kolejny przypadek, gdzie trudno zastosować jednolitą terminologię. W większości tekstów słowo to jest używane na określenie nieczystego, zaślepionego klesiami umysłu, ale np. w definicji słowa mantra tra znaczy „ochraniać”, a man to manas, i w tym wypadku odnosi się to do całego umysłu, obejmując również jego czysty aspekt.
Rinczen cytuje komentarz VIII Tai Situpy do „Modlitwy Mahamudry”: nie jest tak, że nazwy są nieodłączne od rzeczy, które określają, dlatego tę samą rzecz można określić wieloma nazwami albo danemu terminowi można nadać zupełnie nowe znaczenie. I zauważa, że Sangje Njenpa Rinpocze też zwraca na to uwagę, żeby nie przyjmować zasady, że dane słowo zawsze tłumaczymy tak samo, tylko sprawdzać kontekst i do niego dopasowywać terminologię.
Manas czy alaja są pojęciami, które w naszej kulturze nie istniały i jeśli próbujemy używać tu istniejących polskich słów, to musimy je przedefiniowywać, a i tak często prowadzi to do nieporozumień. Więc może lepiej wprowadzić całkiem nowe, sanskryckie słowo, objaśniając na wejściu jego znaczenie. Tak np. było ze słowem karma, które weszło do języka z braku odpowiedniego terminu polskiego.
Propozycja użycia słowa „psychika” zamiast manas. Czy w takim razie można powiedzieć „psychika jest przyczyną krążenia w samsarze”? Rinczen mówi, że tak, że to nasze błędne procesy psychiczne są tym, co nazywamy samsarą (nie postrzegamy rzeczy, jakimi są, mamy na ich temat błędne pojęcia, z czego wynikają negatywne emocje, nigdy nie osiągamy satysfakcji itd.) Jeszcze raz: psychika to „całokształt cech i procesów wewnętrznych człowieka, związanych z emocjami, intelektem, predyspozycjami i doświadczeniem życiowym”.
Ale co zrobić z „manasem bezpośrednim”? Tą nazwą jest określany mechanizm sprawiający, że sześć świadomości może się przejawiać. Świadomości nie mogą się manifestować w tym samym czasie, jedna musi zaniknąć, by pojawiła się następna. Manas bezpośredni to umożliwia. I tutaj nie pasuje słowo „psychika”. Wobec tego może stosować zamiennie „manas” i „psychika”.
Kontrargument: psychika, słowo wywodzące się z greckiego psyche = dusza, ma wśród synonimów również „duch, dusza, osobowość”. Psychika na Zachodzie rozumiana jest jako coś bardziej stałego, osobowość, zespół cech, które ktoś posiada („ona ma taką kruchą psychikę”). Ale to samo można zarzucić słowu „umysł”, stwierdzenie „ktoś ma taki bystry umysł” też sugeruje jakąś stałą cechę.
Jola słusznie zauważa, że słowa manas używamy w bardzo specjalistycznych tekstach, nie dla początkujących, ale dla tych, którzy naprawdę chcą zgłębić filozofię buddyjską, więc nie musimy go na siłę tłumaczyć. Basia sugeruje, żeby jednak jakoś połączyć ten obco brzmiący termin ze słowem psychika, bo do tej pory tego brakowało. Czyli mówić o manasie jako o całokształcie procesów psychicznych.
A zatem mamy wątpliwości, jeśli chodzi o termin „psychika”, natomiast zgadzamy się na używanie zwrotu „zjawiska psychiczne” lub „procesy psychiczne” zamiast lub synonimicznie ze zjawiskami mentalnymi.
Jest jeszcze szósta świadomość, którą nazywamy świadomością mentalną, co też jest bez sensu, bo zwiera ona w sobie i myśli, i emocje. Może „świadomość procesów psychicznych”?
Szkoła krakowska, czyli Jola i Agnieszka wyrażają obawę, że zjawiska czy procesy psychiczne mogą być rozumiane jedynie jako emocje, a zagubi się racjonalne myślenie, które też mieści się w szóstej świadomości.
Propozycja Ewy, na którą przystajemy:
szósta świadomość (dotychczas: świadomość mentalna) – świadomość psychiczna;
siódma (manas) – procesy psychiczne.
Wracając do określeń umysłu, Adam podrzuca piękne, polskie słowo „rozum” zamiast „intelekt”. Słownik: rozum = właściwa człowiekowi zdolność myślenia, poznawania świata, analizowania i wyciągania wniosków. Intelekt = całokształt wiedzy i zdolności umysłowych człowieka.
Generalnie jesteśmy na tak, ale pojawia się pytanie w jakim kontekście go stosować. Jeśli mamy do czynienia z tekstami abhidharmy, to rozum pasuje, ale jeśli to ma być pejoratywne lo, którego nie chcemy w medytacji mahamudry, to wyjdzie nam „oby moja medytacja była pozbawiona rozumu” czy też „oby stała się bezrozumna”. Wtedy lepiej użyć np. terminu „pojęciowe myślenie” czy „intelektualizowanie”.
Inne uwagi na temat: Rozum jest pozytywnym słowem, natomiast intelekt może mieć wydźwięk negatywny (np. coś jest przeintelektualizowane). Czyli lo w imieniu Lodry Thaje przetłumaczymy jako rozum, a w kontekście mahamudry jako pojęcia („oby moja medytacja była wolna od pojęć”).
Adam proponuje zamiast „pojęcia” słowo „wyobrażenia”: Oby medytacja była wolna od wyobrażeń. Szkoła krakowska się nie do końca z tym zgadza. Pada propozycja: „Oby medytacja była wolna od rozumowania”, skoro lo tłumaczymy jako rozum. Ale znaczenie słownikowe dla „rozumowanie” nie pasuje.
W końcu staje na tym, że spróbujemy zastosować zwrot „wolny od pojęć i wyobrażeń” i zobaczymy, czy się przyjmie. Bo nie chodzi tylko o to, żeby coś było słownikowo poprawnie, ale żeby też dobrze brzmiało i naprawdę trafiało w znaczenie.
– świadomość pojęciująca i niepojęciująca – tak, przyjęło się. W czasie sziedry próbowaliśmy zastąpić „pojęcie” słowem „koncept” (np. brak konceptów w czasie medytacji). Adam każe nam sprawdzić słowo „koncept” w słowniku: koncept = 1. «szybko nasuwający się pomysł», 2. «pomysłowość, zmyślność», 3. daw. «dowcip, żart». Rzeczywiście nic go nie broni. Mimo że bardzo się przyjął w naszym gronie, to okazuje się błędną kalką językową z angielskiego. Wracamy zatem do słowa „pojęcie”. Ale konceptualny to pojęciowy, czyli można stosować jako przymiotnik.
– pięć skandh = pięć zbiorów – to jest OK, nie chcemy słowa „skupisko”, „pięć skupisk”; „zbiór” brzmi dużo lepiej
1) skandha (zbiór) form
2) skandha (zbiór) odczuć
3) skandha wartościowania – (tyb. duszie) nie przyjęło się i w ogóle nie jest dobrym tłumaczeniem, podobnie jak „interpretowanie”. Inna propozycja: „rozróżnianie”. Najbliższe oryginałowi tybetańskiemu jest „uświadamianie sobie”, kojarzy się ze „świadomość” i to jest w porządku, bo to jest to samo szie, co w namszie. Odczuwając coś, uświadamiamy sobie: „to jest ciepłe, to jest zimne”.
Inne propozycje: skandha doświadczania (ale to jest raczej druga skandha), postrzegania, zauważania. „Uświadamianie sobie” byłoby idealne, gdyby nie musiało być w formie zwrotnej. Szukamy synonimu, jest m.in. „ogarniać”; „skandha ogarniania” budzi powszechną wesołość.
Sprawdzamy w Kedziuk. Z definicji wynika, że są to postrzeżenia, czyli samo postrzeganie obiektów, jeszcze nie wartościowanie na tym etapie. Ale jest w tym chwytanie cech rozróżniających i ma związek z nazywaniem. Czyli „coś jest czerwone, coś jest zielone”, „to jest mężczyzna, to jest kobieta” czy „jest mi ciepło, jest mi zimno”, ale nie ma „o, jak dobrze, że jest mi ciepło, trzeba coś zrobić, żeby to zatrzymać” – to już będzie następna skandha.
Sprawdzamy w słowniku: postrzec, postrzegać, postrzeżenie = 1. «zobaczyć i ocenić kogoś w określony sposób» 2. «uświadomić sobie wrażenie wywołane działaniem bodźca zewnętrznego na zmysły». Dokładnie o to chodzi. Czyli staje na „skandha (zbiór) postrzeżeń”.
4) skandha (zbiór) reakcji mentalnych – nie jest to tłumaczenie, tylko opis, tyb. dudzie = dosł. znaczy „gromadzić”, bo każda z tych mentalnych reakcji zostawia w umyśle ślady, które się gromadzą.
Czytamy definicję z Kedziuk. Tak naprawdę to jest to „skandha innych”, czyli tego wszystkiego, co się nie mieści w poprzednich. Z 51 reakcji psychicznych dwie pierwsze to druga i trzecia skandha, pozostałe to czwarta skandha. Niektóre z radosnych propozycji: kumulacja, kolekcjonowanie aktów kognicji, kolektor. 🙂
W końcu dyskusja się rozmywa i nie bardzo wiadomo, na czym stanęło. Jest propozycja „skandha gromadzenia”(?), ale „zbiór gromadzenia” nie brzmi dobrze, jednak nikt tego nie porusza i przeskakujemy do innych tematów.
5) skandha świadomości – zostaje.
– kolejne punkty dotyczące różnych aspektów umysłu są OK, tylko zamiast „umysł pojęciujący” planujemy używać manas, względnie „procesy psychiczne”, jak to zostało wcześniej ustalone.
– pozbawiony samoistnego bytu, samoistny byt – stosujemy. Adam proponuje zamiennie samoistność (coś jest pozbawione samoistności). Przyjmujemy.
– Dharmata (Natura Umysłu, Ostateczna Prawda), Dharmadhatu (Ostateczna Natura Umysłu), Dharmakaja – zostaje, tylko piszemy z dużych liter
– Cztery warunki – zostaje:
1) zewnętrzny (obiekty) (tyb. mik kjen)
2) zasadniczy (zdolności zmysłów) (tyb. dak kjen)
3) bezpośredni (pojawianie się i zanikanie ośrodków świadomości) (tyb. de ma takpej kjen)
4) przyczynowy (alaja) (tyb. gju kjen)
– poznanie prawomocne dla pramana – nie lubimy tego tłumaczenia, jest to kalka z angielskiego (valid cognition), a w słowniku języka polskiego „prawomocny” to jedynie „mający moc prawną”. Termin podobno funkcjonuje w filozofii (poprzednio była konsultacja z Łukaszem Trzcińskim), ale takie znaczenie nie jest uwzględnione w słowniku, pojawia się tylko w nielicznych wyszukiwaniach w Google.
Adam pyta dlaczego nie „miarodajny” tym bardziej, że sanskrycki rdzeń tutaj to „miara”. Słownik potwierdza, że miarodajny to „taki, któremu można wierzyć”. Chociaż w Google słowo „miarodajny” występuje tylko w projektach z muratora: „Miarodajny, sympatyczny, mały dom za niewielkie pieniądze” (?!?!?!) „Wiarygodny” jest też dobrym terminem, więc możemy go stosować zamiennie. Zatem poznanie miarodajne, ew. wiarygodne.
Pramana jest zresztą różnie rozumiana i definiowana w różnych systemach, jak wynika z dyskusji. Ale w sumie nie mamy wielkiego problemu, jako że u nas właściwie się ten termin nie pojawia, to jest bardziej prasangika czy swatantrika, mówi Jola.
– pięć ścieżek – nazwy funkcjonują i zostawiamy tak, jak jest:
1) ścieżka nagromadzenia (tyb. tsok lam)
2) ścieżka zastosowania (tyb. dzior lam)
3) ścieżka wglądu (tyb. thong lam) (nie: widzenia)
4) ścieżka medytacji (tyb. gom lam) (nie: praktyki)
5) ścieżka doskonałości (tyb. dzog lam) (nie: nieuczenia się)
– pięć wolności i dziesięć (sprzyjających) warunków – OK
– oznaki doskonałości Buddy: 32 główne (większe) i poboczne (mniejsze) ?– z tym mieliśmy duży problem poprzednio, ale w czasie sziedry wypracowaliśmy satysfakcjonującą wersję: oznaki i podobieństwa. Podobieństwa wzięły się stąd, że te właściwości opisywane są na zasadzie porównań. Czyli 32 oznaki i 80 podobieństw.
– dwanaście ogniw współzależnego powstawania: – są OK, tylko poprawiamy pkt.1
1) niewiedza (tyb. marigpa, sanskr. awidia), bo „nieświadomość” zmieniliśmy przed chwilą na „niewiedza”
2) gromadzenie (tyb. dudzie, sanskr. samskara)
3) świadomości (tyb. namsie, sanskr. widżniana)
4) nazwa – forma (tyb. mingzuk, sanskr. namarupa)
5) bramy zmysłów (tyb. ciemcie, sanskr. sadajatana) – sześć bram, każda składa się z organu i zdolności postrzegania
6) kontakt (tyb. rekpa, sanskr. sparsia)
7) odczucia (tyb. tsorła, sanskr. wedana)
8) pragnienie (tyb. sepa, sanskr. trszna)
9) chwytanie (tyb. lenpa, sanskr. upadana) (nie: lgnięcie)
10) stawanie się (tyb. sipa, sanskr. bhawa)
11) narodziny (tyb. kieła, sanskr. dziati)
12) starość i śmierć (tyb. geszi, sanskr. dziara-marana)
– dobroć (tyb. dziampa, sanskr. maitri) (nie: miłująca życzliwość, miłość) – tak, choć często nadal stosujemy tu zwrot „miłująca dobroć”. Akceptujemy takie dookreślenia, choć wydawałyby się zbędne, bo podkreślają i uzupełniają główny termin, np. „czujące istoty” czy „doskonały Budda” (wystarczyłoby „istoty” i „Budda”, a jednak w tekście religijnym ten dodatek powoduje, że całość brzmi ładniej i mocniej).
Rinczen mówi, że „miłująca dobroć” jest strasznie długim zwrotem, ale z drugiej strony sama „dobroć” brzmi jakoś słabo, kojarzy się z poczciwością, dobrodusznością i naiwnością. Zapewne takie odczucie bierze się stąd, że we współczesnej kinematografii zło zawsze jest potężne, sprytne i inteligentne, a dobro słabe, naiwne i ciapowate, i tylko jakimś fuksem na końcu zwycięża.
W odpowiedzi Adam przytacza jedną z ulubionych anegdotek Dalajlamy, jak zła dziewczynka namówiła dobrą, żeby pluć z góry na przechodniów i dobra dziewczynka opluła dziewięć osób, a zła tylko trzy, bo dobro zawsze wygrywa. 🙂
Słownik definiuje: dobroć to kierowanie się w postępowaniu życzliwością i chęcią niesienia pomocy. Czyli… „dobroć” wygrywa!
– Przy okazji Rinczen wyraża swe wątpliwości co do terminu „współczucie”, bo nie chodzi o to, żeby odczuwać to samo, co inna istota. Adam mówi, że „współodczuwanie” a „współczucie” to dwa różne słowa.
Agnieszka znajduje słownikową definicję: współczucie = uczuciowa solidarność z osobą cierpiącą», co oznacza, że wcale nie trzeba samemu cierpieć, żeby odczuwać wobec kogoś współczucie. I dalej z Wikipedii: „Współczucie – stan emocjonalny, w którym jeden człowiek solidaryzuje się z inną osobą, współodczuwa. Może mieć to związek z przeżywanym przez nią cierpieniem czy wyrażaniem głębokiego ubolewania, okazywanego komuś nieszczęśliwemu. Współczucie w tym kontekście jest rodzajem niesienia pomocy emocjonalnej.”
Rinczen argumentuje, że w rozumieniu chrześcijańskim współczucie oznacza „współcierpienie”. I że wiele osób w naszym kręgu kulturowym tak to rozumie. Czyli podobnie jak inne terminy, trzeba na początku wyjaśnić, co się pod tym słowem rozumie.
– nazwy sześciu paramit – stosujemy pierwsze cztery, końcówka się zmieniła
1) szczodrość (nie: dobroczynność) – w buddyzmie definiuje się tę paramitę jako „zdolność do dawania”, „szczodrość” jest OK
2) etyczność (ew.: etyczne postępowanie) (nie: etyka, etyczne postępowanie, samodyscyplina, moralność) – „etyczność” jest OK;
tu w zapisie z poprzedniego spotkania jest jakaś sprzeczność, którą dostrzegłam dopiero przy spisywaniu (por. powyżej to, co kursywą)
3) cierpliwość – OK
4) gorliwość (nie: radosne/entuzjastyczne wysiłki, zapał, pilność, wytrwałość) – jest OK
5) skupienie zmieniamy na „wchłonięcie medytacyjne”
6) najwyższe zrozumienie – tutaj wprowadziliśmy do słownika termin oryginalny pradżnia, ale kiedy na początku trzeba wyjaśnić znaczenie terminu, to jest to „mądrość rozumiejąca ostateczną naturę zjawisk”, czyli „najwyższe zrozumienie” jest też OK
– modlitwy dobrych życzeń (tyb. soldeb) i modlitwy o pomyślność (tyb. mynlam) (nie: modlitwy aspiracji) – tak, jak najbardziej się przyjęło i stosujemy
– szine – spoczywanie w wyciszeniu, lhagtong – wgląd; w czasie sziedry zdecydowaliśmy się stosować szine i lhagtong w oryginale, ale w swoich wykładach Rinczen chciałby móc używać też czasem tłumaczenia, czyli przyjmujemy obie wersje zamiennie.
To kończy pierwszą część spotkania, która miała odnieść się do ustaleń poprzedniej konferencji.
2. NOWE TEMATY
a. wierność tłumaczenia tekstów
– tłumaczenie terminów
Jeśli tłumaczymy tekst z tybetańskiego, nawet jeśli posiłkujemy się angielskim, to możemy stosować naszą terminologię i sprawa jest prosta.
Trudniejsza sytuacja pojawia się, gdy tłumaczymy artykuł czy książkę bezpośrednio z angielskiego. Czy w takiej sytuacji należy wiernie przekładać angielski, czy też jeśli na podstawie posiadanej wiedzy orientujemy się, że autorowi chodzi o coś, co my określamy zupełnie innym terminem, to czy mamy prawo dostosowywać tłumaczenie do naszej terminologii kosztem wierności?
Czyli my sobie tu ustalamy, że nie będziemy używać zwrotu „bóstwo medytacyjne”, ale co ma zrobić ktoś, kto tłumaczy z angielskiego? Jeśli napisze „Bóstwo-Jidam”, to zostanie posądzony o brak znajomości języka lub o przeinaczanie wypowiedzi autora. Może po prostu trzeba do każdego takiego terminu robić przypis tłumacza?
Wielu tłumaczy podchodzi do tego dość swobodnie, np. tytuł „The Joy of Life” po polsku brzmi „Żyj z radością”. Ewa wyjaśnia: był to zabieg marketingowy polskiego wydawnictwa.
W sumie nie dochodzimy do żadnych wniosków, bo dyskusja odpływa w stronę tego samego problemu, ale w przypadku tłumaczenia wykładów na żywo, o czym za chwilę.
– tłumaczenie sensu (lub wg niektórych: nonsensu)
A co zrobić, gdy autor ni stąd ni z owąd wstawia opis kwiatków, klamki u drzwi itp., co w ogóle się nie komponuje z całością artykułu?
Zdania są tu podzielone: Adam uważa, że to robienie idioty z czytelnika i jest za wyrzucaniem takich wtrętów i egzaltacji typu: „Karmapa zawitał do nas wraz z wiosną i pierwszymi fiołkami”. Każe nam zauważyć, jak zmienia się literatura, kiedyś pełna opisów przyrody, które teraz zanikają, bo każdy może sobie zobaczyć w Internecie na obrazku, jak wygląda wiosna i fiołki. I jeśli w jakimś reportażu nagle ni z gruszki ni z pietruszki pojawia się poetycki opis bramy czy pasma górskiego, to Adam w ogóle pomija ten fragment. Podobnie w przypadku lansowania się różnych osób w tłumaczonych artykułach i powtarzającego się do znudzenia czyjegoś nazwiska – Adam jest za usuwaniem.
Agnieszka i Sandra bronią prawa autora do treści swojej wypowiedzi – jak nam się to nie podoba, to nie musimy danego tekstu tłumaczyć, ale skoro już tłumaczymy, to powinno się tak wiernie, na ile język polski pozwala (razem z fiołkami). Fakt, czasem oryginał jest napisany bardzo słabym językiem i tłumacz może próbować zrobić z tego piękną literaturę, ale nie kosztem wierności treści. I jeśli mamy wywiad z jakąś osobą, to prowadzący rozmowę ma prawo podkreślać, że jest to perspektywa tej właśnie osoby, nawet gdyby dla czytelnika było to irytujące.
W praktyce wygląda to tak: na angielskiej stronie klasztoru Bencien, Karmapy itp. pojawia się słabo napisany artykuł. Chcemy umieścić jego polski odpowiednik na naszych stronach. I niektórzy będą porównywać oryginał z tłumaczeniem zamieszczonym na polskiej stronie i czepiać się, że nie jest wiernie.
Sposób Agnieszki: nie tłumaczy artykułu, tylko pisze po polsku własny, korzystając z podanych po angielsku informacji plus uzupełniając informacjami z innych źródeł – metoda sprawdza się doskonale w przypadku polskiej strony Bencien, która jest niezależna od strony klasztoru.
Ale jeśli strona polska ma być wiernym odwzorowaniem angielskiej, jak w przypadku np. strony Karmapy, wtedy nie można zmieniać treści, choćby Adama mdliło od opisu brokatów i koralików przy reportażu z jakiegoś spotkania z Karmapą.
W odpowiedzi Adam neguje sens tworzenia polskiej strony, która jest kopią z angielskiego. Dowolne wydarzenie będzie opisywane zawsze z perspektywy osoby biorącej w nim udział: sześćdziesięcioletnia Amerykanka opowie o nim swoim koleżankom inaczej niż młoda Chinka. Dlatego zamiast robić kalkę, lepiej podać tę samą informację w sposób dostosowany do polskiego użytkownika.
Podsumowanie dyskusji dotyczącej wierności tłumaczeń w książkach i artykułach: tekst tłumaczony z tybetańskiego, gdzie tylko się posiłkujemy przekładem angielskim, broni się z łatwością; gorzej jest z książkami czy artykułami tłumaczonymi bezpośrednio z angielskiego i tu nie mamy gotowej receptury.
b. tłumaczenie na żywo wykładów po angielsku
Problemy pojawiają się w przypadku terminów, które różne grupy buddyjskie w Polsce tłumaczą w odmienny sposób, jak np. abhiszeka – inicjacja czy Przebudzenie – Oświecenie. Na przykład Rinczen mówi, że tłumacząc na żywo wykłady Khandro Rinpocze, stara się na bieżąco dostosowywać terminologię do używanej przez nas i spotyka się z zarzutami, że przekłamuje słowa Rinpocze.
Do tego dochodzi problem, że każdy angielski tłumacz wypracowuje sobie własną terminologię i to samo słowo tybetańskie u różnych tłumaczy wyrażane jest inaczej. Mają o tyle lepiej, że mało kto na sali zna tybetański i nie ma kto tego sprawdzić, zaś w Polsce większość ludzi zna angielski.
Liliana twierdzi, że trzeba się trzymać języka i miejsca, w którym się jest. Czyli jeśli to jest wykład naszego Rinpoczego, dla naszej polskiej społeczności Bencien, to powinniśmy używać naszej terminologii, bo wtedy ci, którzy są związani z Grabnikiem, wiedzą, o co chodzi.
Natomiast w przypadku Rinpoczów spoza naszego klasztoru, jak np. Khandro Rinpocze, Adam proponuje, żeby wyjaśnić bezpośrednio z Rinpocze, dlaczego zdecydowaliśmy się stosować taką a nie inną terminologię, i spytać, czy Rinpocze to akceptuje czy też woli, żeby np. pozostać przy „inicjacja” zamiast „abhiszeka”.
c. egzotyka klasycznych przykładów
Jola pyta o pojawiające się w klasycznych tekstach przykłady, które nijak mają się do naszej współczesnej wiedzy o fizyce, chemii czy botanice. Adam: to zależy, albo robimy tekst etnograficzno-historyczny, albo tłumaczymy treść. Basia: rzeczywiście, to zależy od tekstu, dla kogo on jest, bo inaczej będziemy tłumaczyć teksty do praktyki, a inaczej książki.
Dodatkowy problem z klasycznymi przykładami jest taki, że często nie są zrozumiałe w naszej kulturze. Czy zatem Eskimos powinien w tłumaczeniu zmieniać przykłady z lwami na historie o fokach? Może i tak, ale Ewa zauważa, że ten element kulturowy był łatwo wymienialny w starożytnych Indiach czy Tybecie, ale we współczesnej Polsce czy nawet Europie na co mamy zmieniać te lwy i słonie? Czy nie lepiej zostawić taki właśnie smaczek egzotyczno-historyczny, ewentualnie z przypisem?
Dyskusja na temat używania takich pojęć, jak sążeń. Czy używać w tłumaczeniach czy zmienić na polską miarę długości, czy dać przypis, bo ludzie nie będą wiedzieć, co to. Komentarz Adama: „To tak, jak w systemie edukacyjnym: nie można równać do najgłupszego dziecka w klasie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nic nie rozumie”.
Dyskusja nad słowem będącym miarą odległości „jodziana” (=ok. 30 km), czy zostawiać w tekście czy pominąć. Wniosek: w tym wypadku jest to czysta egzotyka, nie prowadząca do niczego, można zastąpić innym określeniem odległości.
Przy okazji: czy trzeba uwzględniać „palec” w tytule „Wskazując palcem Dharmakaję” czy wystarczyłoby po prostu „Wskazując na Dharmakaję” czy jakoś tak?
Kolejny problem mamy z tłumaczeniem poetyckich wyrażeń, nie znanych w naszym języku. Ewa wspomina, że któryś Rinpocze obrusza się na tłumaczenie „krowa spełniająca życzenia”, że tu chodzi po prostu o dobrobyt i po co wkładać w to krowę. Jola przytacza ludowe porównania, np. matka, która „pożyczyła nogi gwiazdom” w znaczeniu, że nachodziła się aż do zmroku, czy w Gampopie dobroć matki określa m.in. to, że „wystawiała łydki na kąsanie psów”, by zdobyć dla nas pożywienie, leki itp., chodząc po wsi po zmroku.
No i pytanie: czy to tłumaczyć dharmicznie czy etnograficznie, dosłownie czy poetycko, czy zastępować jakimś polskim zwrotem, bardziej zrozumiałym dla czytelnika?
Khenpo Tsultrim Rinpocze radził zmieniać takie przykłady na bardziej zrozumiałe w danej kulturze. Dilgo Khjentse Rinpocze, mówi Adam, wymagał od tłumaczy, żeby wszystkie słowa były przetłumaczone, żeby była przekazana treść i żeby było ładnie. Ale jeśli występuje konflikt interesów, to najważniejsze jest to ostatnie: żeby było ładnie.
Ale z kolei w trakcie rozmowy znanych tłumaczy Dharmy, Larry’ego Mermelsteina i Sarah Harding, wspomniana jest sytuacja, jak król Lama Jeszie Y w XI wieku wydał edykt, że wszystkie tłumaczenia Njingmapy są złe, bo nie są wierne, ponieważ starali się oddać sens a nie słowa.
Adam mówi, że czuje się nieswojo, gdy ma wrażenie, że popychamy ludzi w stronę niezrozumiałej w naszej kulturze egzotyki (słonie, czaszki, złote nitki, rytualne czapki, latanie na golasa itp.) Przytacza opinię Dzongsara Khjentse Rinpoczego, że powinniśmy mieć uzasadnioną pretensję do Tybetańczyków, że upublicznili tantrę.
Agnieszka się nie zgadza na totalne wyklęcie egzotyki. Jeśli piszemy relację z Mynlamu, gdzie ludzie widzą na zdjęciach różne nieznane elementy, to dlaczego tekst nie może o nich wspomnieć? Artykuł na stronie to nie tajemny tekst tantrajany, każdy może go przeczytać, także ktoś, kto nie ma pojęcia o buddyjskich ceremoniach. Czemu nie wyjaśnić, że głównym elementem procesji jest portret Karmapy, a Sangter Rinpocze ofiarowuje na tron symboliczną mandalę Wszechświata?
Ewa zauważa, że tłumacząc teksty liturgiczne nie możemy sobie pozwolić na dowolność czy pomijanie jakichś elementów, nawet jeśli brzmią egzotycznie. Co innego w artykułach, opisach wydarzeń itp., tu można dyskutować.
d. tytułologia stosowana
Rinczen porusza temat tego, że watykańskie tytuły mają się nijak do tybetańskiej hierarchii i na przykład Situ Rinpocze bardzo się ze stosowania ich wyśmiewa. Adam podaje słownikową definicję tytułu „Jego Świątobliwość”: „zwrot grzecznościowy, tytularny, używany w stosunku do przywódców religijnych”. Czyli to możemy wziąć na nasze potrzeby.
Natomiast „Jego Eminencja” mierzi Adama, podobnie jak „Czcigodny”. Agnieszka z kolei ma trudności, żeby w tytule artykułu na stronie zmieścić „Jego Eminencja Drubłang Sangje Njenpa Rinpocze” – to się nie kończy! Przytacza też rozmowę z Igorem, który tłumacząc nasze artykuły na rosyjski ma z tym problem, bo w języku rosyjskim używa się tylko tytułu „Jego Świątobliwość” w odniesieniu do Karmapy czy Dalajlamy, ale „Jego Eminencja” się nie stosuje, właśnie dlatego, że to chrześcijańskie i nikt w buddyjskich kręgach tak nie powie.
Pytanie czy może moglibyśmy z tego zrezygnować? Np. zamiast Jej Eminencja…. Khandro Rinpocze, pisać tak, jak Tybetańczycy sami używają: Mindrolling Dzietsyn Khandro Rinpocze.
Z drugiej strony: jak się patrzy na zapowiedzi różnych wydarzeń buddyjskich, to wszędzie jest pełno tych tytułów. I jeśli z tego zrezygnujemy, to wyjdzie na to, że brak nam szacunku do Guru. Poza tym inaczej to wygląda, gdy piszemy, że odwiedzi nas Jan Kowalski, a inaczej: ksiądz biskup Kowalski. Chociaż w środowisku buddyjskim te tytuły ostatnio bardzo się zdewaluowały, każdy lama, który przyjeżdża do Polski, choćby u siebie był mało znany czy znaczący, tutaj od razu jest zapowiadany jako Jego Eminencja czy Jego Świątobliwość.
Adam wyjaśnia, że całej tej tytułologii nie przejęliśmy od Tybetańczyków, tam w klasztorze był jeden główny Lama i kiedy się mówiło Rinpocze, to wiadomo było, że chodzi o niego. Tytuły pojawiły się na Zachodzie, najpierw dlatego, że jak było czterech głównych regentów, to trzeba ich było jakoś wyróżnić, no to potem także tych, którzy pojawiają się w Linii Ojca-Syna i poszła lawina. A następnie pojawiło się na Zachodzie tylu różnych nauczycieli i taka „konkurencja”, że trzeba było swoich jakoś zareklamować. I najczęściej jest to wina uczniów, którzy nadają swoim lamom coraz wyższe tytuły, żeby samych siebie w ten sposób dowartościować.
Tak samo w Polsce: kiedyś wystarczyło powiedzieć „Rinpocze” i wiadomo było, że to jest ten szczególny gość. W tej chwili taki tytuł już niewiele znaczy i trzeba dodawać coś więcej. Jest też drugi powód: na przestrzeni lat słowo „Rinpocze” tak zlało się z imieniem własnym, że stało się w pewien sposób jego częścią i nie traktujemy go już jak tytuł.
Jest jeszcze tytuł „tulku”, który w społeczności tybetańskiej znaczy tak naprawdę więcej niż Rinpocze. Tulku to inkarnowany Lama i w naturalny sposób przysługuje mu ten tytuł, podczas gdy Rinpoczem nazywa się także grzecznościowo lamów, którzy nie są inkarnacjami.
Ale u nas na Zachodzie to się nie przyjęło i tytuł tulku nie brzmi dla nas jako coś szczególnie wyróżniającego. Z drugiej strony, mówi Adam, w klasztorach w Tybecie było wielu tulku, ale tylko jeden „Rinpocze”. Podobnie Rinczen był świadkiem, jak kiedyś Tenga Rinpocze w czasie konsekracji posągu w Kibi w Delhi, gdzie było wielu lamów, tylko wobec jednego używał tego tytułu: kiedy mówił „Lama” wiadomo było, że tego konkretnego ma na myśli. Njenpa Rinpocze też nie zawsze używa tytułu „lama” wobec wszystkich po skończonym odosobnieniu, lecz często mówi o nich „drubla”.
Co do „czcigodny”, większości się ten tytuł podoba. Poza tym, w całym tym zalewie tytułologii, jeśli ktoś nie jest Eminencją, a nie poprzedzimy jego imienia jakimkolwiek innym tytułem, to wygląda, że albo my go nie poważamy, albo ogólnie jest niewiele wart. Więc „czcigodny” zostaje.
Wnioski końcowe:
Ostatecznie zgadzamy się, żeby stosować cały długi tytuł, ale tylko raz na początku artykułu. Np. „Jego Świątobliwość XVII Karmapa”, gdy pojawia się w tekście po raz pierwszy, a potem już tylko dla uniknięcia powtórzeń można zamiennie „Karmapa” i „Jego Świątobliwość”. I wygląda na to, że nie uciekniemy przed „Jego Eminencją”.
e. tłumaczenie (lub nie) imion własnych
– Dłuższa dyskusja na tematimion Jidamów. Po pierwsze, mamy chaos tybetańsko-sanskrycki, np. używamy w tekstach nazwy Czenrezik (tybetański), a za chwilę Wadżrapani (sanskryt). A zatem Czenrezik czy Awalokiteśwara? Tara czy Dylma? Czy zostawiamy część tak, a część tak, bo się utarło?
I kolejne pytanie: czy próbujemy tłumaczyć imiona. Czy chcemy pisać „Ten, który zyskał sławę przez swe panowanie” czy po prostu „Waldemar”?
Tutaj w naszych tekstach pojawiają się liczne niekonsekwencje, np. Nangła Thaje tłumaczymy dosłownie i kwieciście jako „Budda Nieograniczonego Światła”, a Ypame (co znaczy dokładnie to samo) tłumaczymy po prostu „Budda Amitabha”. Czasem spotyka się też tłumaczenia, które dublują imiona, podając zarówno tłumaczenie, jak i znaną nazwę, żeby było wiadomo, o kogo chodzi, np. „Budda Nieograniczonego Światła, Amitabha”.
Silna frakcja optująca za tłumaczeniem imion twierdzi, że ma to wpływ na odczucia dewocyjne. Agnieszka jako kontrargument podaje przykład spolszczania imion w grupie Olego, gdzie Czenrezik to Współczujące Oczy, a Dordże Phagmo to „Diamentowa Maciora”. I uważa, że czasem przesadzamy z tym tłumaczeniem; to tak jakby w książce występował pan Goldfish, a my będziemy pisać pan Złotarybka.
Inny przykład: „Pan Wielkiej Mocy” zamiast Wadżrapani dla niektórych brzmi fatalnie. Ewa broni słowa „pan”, że to ktoś, kto panuje nad mocą, sytuacją. Ale wielu z nas „pan” kojarzy się ze zwrotem „proszę pana” czy „pan Kowalski”.
Adam ponownie zwraca uwagę na to, jak zmienia się literatura, kiedyś pełna opisów przyrody, które teraz irytują, bo każdy może sobie zobaczyć w Internecie na obrazku. Tak samo, jeśli te nazwy, których kwiecistość miała kiedyś wzbudzać oddanie, teraz budzą tylko śmiech, to jest to wylewanie dziecka z kąpielą.
Oczywiście, jak zauważają Ewa i Rinczen, są przypadki modlitw, które składają się niemal wyłącznie z różnych imion wychwalanego Bóstwa. Wtedy takie rozbudowane imię jest opisem właściwości, przydomkiem. Jest propozycja, żeby w takim przypadku imię główne zostawić bez tłumaczenia (Tara, Czenrezik, Dordże Phagmo), a te opisowe tłumaczyć.
Rinczen przy okazji zwraca uwagę na to, by w takich modlitwach zachować konsekwencję: skoro modlę się do Bóstwa i mówię: „jesteś wielki, potężny… itd., to na koniec nie: Tego, który jest wielki….. wychwalam”, lecz „Ciebie, który jesteś wielki… wychwalam”.
A co z tłumaczeniem imion mistrzów, na przykład Karmapów? Ewa uważa, że jak jest użyty tytuł Karmapa i potem imię (np. Karmapa Dydyl Dordże), to nie tłumaczyć, ale jeśli jest w tekście tylko samo imię, to go tłumaczyć. Ale nikt się nie wypowiada na temat tej propozycji.
Rinczen podsumowując dyskusję, wybiera drogę środka: proponuje, żeby nie trzymać się konsekwentnie jakiejś reguły, tylko czasem tłumaczyć imiona, a czasem nie, w zależności od wyczucia, czy coś będzie brzmiało ładnie czy komicznie.
f. glosariusz
W trakcie dyskusji wraca też temat stworzenia glosariusza, który uporządkowałby stosowane przez nas pojęcia i dał narzędzie do ręki czytelnikowi.
Podstawową trudnością jest tu fakt, że różne słowa tybetańskie miewają zupełnie różne znaczenie w zależności od kontekstu i od tradycji, a nawet w ramach tej samej tradycji pojawiają się różnice, np. w tradycji mahamudry różne teksty potrafią przypisywać inne znaczenie tybetańskim terminom „sem” i „ji” (oba oznaczają pewien aspekt umysłu). I jest tego znacznie więcej. Jak zatem stworzyć uniwersalny glosariusz?
Adam proponuje, żeby taki glosariusz zawierał nie tylko objaśnienie słowa, ale też dylematy i dyskusje tłumaczy, wszystkie uwagi na temat niejednoznaczności terminów, jakie znaczenie mogą przyjmować w zależności od kontekstu, jak bywają tłumaczone w różnych tradycjach itd.
Pomysł cenny, ale pytanie, kto ma czas, żeby wykonać taki ogrom pracy. Czyli na razie temat pozostaje w zawieszeniu.